Postać mamy jest moim subiektywnym zdaniem postacią najbardziej skonfliktowaną wewnętrznie. Ciągłe rozerwanie między powinnościami wobec wszystkich członków rodziny. Nie wiadomo jak postępować, by zadowolić jak największą ich ilość, a jeszcze przy tym być w zgodzie z samym sobą. Chore dziecko potrzebuje mamy na 100%, drugie dziecko potrzebuje jej na 200%, a mąż też ma swoje oczekiwania, potrzebę bycia zauważonym, docenionym, pochwalonym. Potrzebę bycia ważnym dla żony, bycia jej oparciem, silniejszym ramieniem. Jak tego dokonać, gdy doba ma 24h, spać należy przynajmniej 6-7h, a niektóre sytuacje dają po prostu pierwszeństwo uwagi dla jednego z pozostałych członków rodziny?I mama jest tym ogniwem spajającym, godzącym, ale też jej się dostaje najwięcej "po du....", bo wobec mamy oczekiwania są największe, a okazywana jej wdzięczność niemal niezauważalna. Tak więc cały czas poszukuję siebie takiej, by innym się żyło ze mną dobrze i mnie samej ze sobą też dobrze. I tu spotyka...
Jesteśmy świeżo po kontroli u naszego doktora z Kajetan. Sugeruje kolejne operacje. My jako rodzice oddalamy to w czasie jak tylko możemy. Nie wiemy, czy słusznie, nie wiemy, czy tym nie szkodzimy zdrowiu dziecka. Kochamy je ponad wszystko i wiadomo chcemy jak najlepiej. Boimy się kolejnej narkozy, chcemy oszczędzić ból i strach małemu i nam samym chyba też. Ale z drugiej strony jak lekarz, któremu przecież ufamy, widzi, że ma sporo jeszcze w uchu Daniela do wykonania, do zrobienia, do polepszenia i że sam trochę jest "nie pocieszony", że wyniki poprzednich operacji są słabe, to myślimy może znów trzeba stawić temu czoło. Bo łudziliśmy się, że 8 operacji dla 8-latka to już wystarczy, to już bez przesady max. Okazuje się, że nie. Tym razem lekarz daje nam wybór. To od nas zależy czy się zdecydujemy na zabiegi...a bardziej na czas ich wykonania. Pół roku w tą czy w tamtą nie robi różnicy. Boimy się. Jesteśmy rozczarowani. Ale trwamy w tym razem. Raz lepiej, raz gorzej....